Katarzyna Solus-Miśkowicz o swoim powrocie do formy po operacji.

W ubiegłą zimę Katarzyna Solus-Miśkowicz w wyniku odniesionej kontuzji poddała się operacji, która znacząco wpłynęła na jej formę w tym sezonie. Dziś kolarka z Bukowiny Tatrzańskiej opowiada nam o swoim mozolnym powrocie do formy i ciężkiej pracy, jaką musiała wykonać w tym czasie.

0

Mój wypadek miał miejsce na początku stycznia. Zdarzyło się to podczas treningu na skiturach. Podczas zjazdu w dół, przy skręcie w lewo łąkotka wysunęła się na tyle mocno, że połamała się i zablokowała kolano. Od wielu lat miałam niestabilne kolano, ponieważ w przeszłości miałam zerwane więzadła krzyżowe przednie w prawym kolanie. Wiedziałam, że wcześniej czy później będzie czekała mnie operacja,  jednak przez wiele lat udawało mi się jej uniknąć. W tym celu obudowałam mięśniami kolano i choć sprawiało mi ono nieraz ból, dyskomfort, czy zdarzało się nawet przykręcenie kolana, to do tej pory wychodziłam z tego zwycięsko. Aż do stycznia tego roku…

Chyba jestem twardzielem, bo mimo tego, że kolano bolało, nie zginało się i nie prostowało, to zjechałam na sam dół. Teren był wymagający, ponieważ było to w Tatrach podczas jazdy pozatrasowej (jazda poza trasą jest nielegalna…a jazda pozatrasowa to taka nazwa).

Byłam trochę zawiedziona, że stało się to akurat w tym czasie, kiedy to naprawdę fajnie z mężem przetrenowaliśmy pierwszą część zimy i planowaliśmy zgrupowanie w ciepłych krajach. Z drugiej strony, wiedziałam, że wcześniej czy później czeka mnie operacja, więc po prostu przyjęłam to, co się stało. 

Wolałabym nie wspominać pierwszego tygodnia po operacji… pierwszy raz byłam przez tak długi czas  na mocnych tabletkach przeciwbólowych. Zazwyczaj uważam, że musi boleć i tyle. Dopóki da się wytrzymać, to staram się nie brać tabletek. Tym razem jednak nie dawałam rady. 

Zaraz po operacji wykonywałam proste ćwiczenia, zwykłe napinanie mięśni. Po dotarciu do domu miałam sesje z mężem i on biernie lub czynnie ćwiczył ze mną. Problemem było to, że nie operuje się tych dwóch urazów w tym samym czasie, ponieważ łąkotka potrzebuje bezruchu, a więzadło ruchu po operacji. Więc nie ukrywam, że nie było łatwo. Strzałem w dziesiątkę było wypożyczenie urządzenia Indiba. Jesteśmy przekonani, że przyspieszyło to okres gojenia i zapobiegło poważniejszym zrostom. Do tego korzystałam  z komory hiperbarycznej w Wellness Bukovina, co również pomogło w rehabilitacji. 

Mariusz prowadził dokumentację z moich postępów. Mogę powiedzieć tyle, że to, co wypracowaliśmy po 3 miesiącach, czyli takie zgięcie i wyprost, nie zmienił się przez następne 3 miesiące pomimo ćwiczeń i zabiegów. Podobno do roku czeka się na pełny zakres ruchu w normalnym funkcjonowaniu. Niestety nie da się tego zbytnio przyspieszyć. Więzadła, zwłaszcza przeszczep to coś dużo bardziej skomplikowanego od złamań kości, jakie miałam w przeszłości. 

Oczywiście wszystko zawdzięczam mojemu mężowi. Zwłaszcza to, że przetrwaliśmy to wszystko psychicznie w miarę bezboleśnie. Niestety on miał więcej na głowie niż ja. Odciążył mnie pod wieloma aspektami, zaplanował wszystko i wierzył we mnie. Mnie pozostało pracować, radzić sobie z bólem i zaufać mu. Tak naprawdę będąc w domu, bardzo rzadko korzystam z jego usług (szewc bez butów chodzi), ale w tym wypadku codziennie miałam sesję treningową :). 

Pięć tygodni po operacji pomimo tego, że nadal chodziłam o kulach, wsiadłam na trenażer. Od tego momentu wiadomo, czułam się coraz lepiej. Od połowy marca zaczęłam kręcić na rowerze na zewnątrz. Cały czas trwała równolegle rehabilitacja, a jazdy na rowerze to nadal nie były treningi. Po takim zabiegu człowiek nie zaczyna z jakiegoś poziomu, czy jak po zwykłej przerwie. Organizm jest w dołku i naprawdę mozolnie idzie budowanie jakichkolwiek podstaw, do tego cały czas nie jesteś sprawny, więc nie mam mowy o dobrej kondycji i trenowaniu. 

Patrząc w historię treningów, mocniejsze akcenty byłam w stanie zrobić dopiero maju. Maj był tym miesiącem, w którym zaczęłam trenować, a nie tylko jeździć na rowerze. Lekarz od razu powiedział: pół roku od operacji do pierwszych startów. Nie wytrzymałam aż tyle :). Za zgodą lekarza po 3 jazdach w terenie, pomimo tego, że kolano nadal nie miało pełnego zgięcia i wyprostu. Postanowiliśmy zaryzykować. Z myślą o pierwszych startach w czerwcu, pod koniec maja zrobiłam 3 treningi w terenie a później… pojechałam na wyścig :). 

Podchodząc do pierwszych wyścigów, nie myślałam o tym, że inne zawodniczki będą w zdecydowanie lepszej formie. Ja musiałam sobie poradzić z trasami MTB, które są bardzo wymagające nawet jak na XC, do tego jazda z niesprawnym kolanem była dodatkowym wyzwaniem. W tym momencie bardziej skupiałam się na sobie i radzeniu sobie na każdej przeszkodzie niż na samym wyścigu. 

W dalszym ciągu nie czuję się do końca sprawna. Moja forma w sierpniu na  Pucharach Świata była zadowalająca. Niestety nadal nie jestem w stanie szybko biegać, przeskakiwać dynamicznie wysokich przeszkód, no i kolano jeszcze boli przy maksymalnym wyproście czy zgięciu. Po sezonie przyjdzie czas na dalszą rehabilitację. Jak ma wyglądać dalsza rehabilitacja? Będzie więcej pracy na powięzi, siłownia połączona z rehabilitacją, najbardziej naturalne formy ruchu jak bieganie, oraz pracowanie już nad formą, czyli tradycyjnie będę wiele czasu spędzać w Tatrach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here