Antonina Białek to niezwykle wszechstronna zawodniczka, która już od kilkunastu lat znana jest przede wszystkim w kolarstwie górskim, ale także szosowym i przełajowym. Reprezentantka Warszawskiego Klubu Kolarskiego jest aktualną Vice-Mistrzynią Polski CX. W tym roku Tosia rozpoczęła sezon przełajowy od kilku wyścigów na Słowacji aby płynnie przenieść się do Taboru, gdzie rozgrywany był Puchar Świata. Tosia zakończyła zmagania jako 28. zawodniczka w elicie kobiet. Komentarz postartowy:
„Zacznę od tego nad czym nie chce się rozwodzić, czyli słynnym ostatnio pytaniem „po co”? I tu tylko dwa punkty, po pierwsze odsyłam Was do mądrych i szczerych wpisów Bartka (link) i Dominiki (link). A po drugie zadajcie sobie pytanie: gdzie, żeby się rozwijać, ma się ścigać juniorka, która na mocno obsadzonym Pucharze Słowacji UCI C2 robi miazgę zwyciężając? Czy drugoroczna orliczka, wygrywająca MP elity? Ale do rzeczy, czyli Pucharu Świata, mojego pierwszego. To be honest, nie mieści mi się w głowie to, że ludzie płacą za to żeby mnie obejrzeć, no dobra, nie mnie, ale still. Dla mnie to spełnienie marzeń i nie zamierzam tego ukrywać. Bo sportowcy też mają emocje, wow, niespodzianka 😉 A kibice? Topka! bez nich ta godzina w piekle byłaby jeszcze bardziej diabelska.
Jeśli chodzi o sam wyścig, na starcie 56 zawodniczek z całego świata, my, jak na polskich zawodników zazwyczaj przystało, prawie na szarym końcu. Zielone światło i lecimy, znaczy czołówka, bo ja pół minuty później już stoję w korkach, przebijam się, walka na łokcie to coś w czym niekoniecznie czuję się dobrze, jestem trochę inną kolarką niż piłkarką. O ile w przeciwieństwie do Neymara uważam, że piłka to sport kontaktowy, to kolarstwo raczej przeciwnie. Pod koniec pierwszego okrążenia, wydobywa się ze mnie głośne „uff”. Przeżyłam pierwszą rundę, można się zacząć ścigać, wyprzedzam kolejne zawodniczki, staram się nie jechać z nikim za długo, tylko mijać, żeby nie dać im pretekstu do jechania mi na kole, a co, nie będą się za mną wozić. Gdzieś przede mną miga mi już strój Dominiki, myślę – fajnie, razem raźniej. Trochę bujamy się obydwie w kilkuosobowej grupie, po każdej już widać, że połowa wyścigu w nogach. Na półtora kółka do mety udaje mi się oderwać z jedną z Belgijek, i teraz dwa cele, zgubić ją i patrzeć do przodu, bo trenere krzyczy, że te dwie z przodu już mają umieranko. Jakbym ja nie miała 🙂
Ale taka to trasa, nie wybacza żadnej słabości. Zbliżamy się, ale zanim udaje się złapać koleżanki z przodu, zaskakuje nas meta. Mnie trochę bardziej, bo przegrywam finisz. Też mi niespodzianka, dynamika jak u skrzyżowania żółwia z hipopotamem, ale nikt nie jest doskonały.
Chwilę za mną na metę wpada Dominika, równie szczęśliwa, hej! Jesteśmy w trzydziestce! Zaraz do mety dojeżdża Malwina i tak sobie siadamy na asfalcie wyczerpane, ale zadowolone. To było dobre ściganie w doborowym towarzystwie! Wracamy z tarczą, z nauką, z dobrymi wynikami. Z doświadczeniem też (wiem, że to wasze ulubione słowo, więc macie ;).
Na koniec jeszcze jedno słowo. Jak jeszcze raz komuś do głowy przyjdzie żeby napisać, że działacze pojechali na wycieczkę, to się poważnie zastanówcie, bo zarówno Andrzej jak i Przemek, pomagali nam we wszystkim, wozili, gotowali, ogarniali rowery, ciuchy, zdjęcia. Bez ich determinacji ten wyjazd nie doszedł by do skutku, więc proszę Was o trochę szacunku. Trzymajcie się i kciuki za nas, bo za rogiem już czyhają Mistrzostwa Europy, ale o tym wkrótce.”