1. Pamiętasz zimę przed swoimi pierwszymi Igrzyskami Olimpijskimi w Atenach? Jak wówczas przygotowywała się debiutantka do imprezy tej rangi, a jak przygotowuje się dwukrotna medalistka Igrzysk? Jak bardzo zmieniło się MTB XCO na przestrzeni tych lat?
Oj nie. To było 17 lat temu! Z pewnością jednak dużo biegałam na nartach. Tak naprawdę, aż do 2011 roku przynajmniej do końca stycznia, to narty biegowe były moją główną formą treningu zimowego. Wtedy jednak ścigać zaczynałam się najwcześniej w kwietniu. Od kilku lat wszyscy zaczynają sezon dużo wcześniej goniąc za punktami UCI, które decydują o rozstawieniu na starcie. W czołówce zrobiło się tak ciasno, że każdy punktowany wyścig się liczy. Stąd starty już w lutym, zatem w styczniu większość zawodników już trenuje na rowerze w cieple. Od kilku lat (tak też w roku olimpijskim 2016) jeżdżę na Gran Canarię, która pogodowo jest najpewniejsza. Sam trening oczywiście również uległ zmianie. Wyścigi są krótsze, bardziej dynamiczne, coraz więcej na znaczeniu ma technika. Ale to już temat na osobny artykuł.
2. Przez ten czas zmieniały się rywalki, zmieniały się trasy i sprzęt, a Ty nadal jesteś wymieniana jako faworytka największych wyścigów. Jaka jest Twoja recepta na ciągłe bycie na szczycie i nadążanie za zmieniającą się dyscypliną?
Skoro dyscyplina się zmienia, to i ja staram się zmieniać, szukać, podglądać co robią inni. Na szczęście mam kreatywnego trenera – Krzyśka Zalewskiego, który uwielbia eksperymentować, więc na nudę nie narzekam. Oprócz zmian to, co uważam za najważniejsze, to odnajdowanie przyjemności w tym co robię. Bądź co bądź trenuję regularnie już 24 lata… Może się znudzić. Kolarstwo jest jednak bardzo wdzięczną dyscypliną. Zwłaszcza MTB. Jeśli jest taka możliwość, staram się jeździć w nowe miejsca, odkrywać nowe ścieżki MTB, nawet jeśli będzie to kosztem „idealnego” treningu. Oczywiście zalecenia trenera są priorytetem, ale jeżeli czuję, że po prostu potrzebuję pojeździć dla przyjemności po ciekawych trasach, to robię to. Dzięki temu nie czuję się wypalona.
3. Nie jest tajemnicą, że Tokio będzie ostatnimi Twoimi Igrzyskami. Czy dwa srebrne medale, zdobyte w Tokio i Rio sprawiają, że czujesz się już spełniona jako sportowiec, a może nadal śnisz o złocie?
Na Igrzyskach Olimpijskich każdy medal smakuje jak złoto. Jeśli chodzi o Igrzyska, to owszem czuję się spełniona. Co nie znaczy, że nie celuję w najwyższe trofeum. Nie wyobrażam sobie podróży do Tokio z nastawieniem innym niż walka o zwycięstwo. W kwestii poczucia spełnienia może lekki niedosyt odczuwam w związku z Pucharami Świata. Wiele razy byłam na podium klasyfikacji generalnej, wygrywałam pojedyncze edycje, ale nigdy nie wygrałam generalki. A wiem, że mnie na nią było stać. Najbliżej byłam w 2014 i 2017, ale brakło trochę szczęścia. W tym roku jednak oczywiście celem nr 1 są Igrzyska, ponadto nowa formuła Pucharu Świata (z XCC) nie do końca mi odpowiada, ale kto wie…
4. Przed rokiem brałaś udział w teście olimpijskim, co możesz powiedzieć o trasie w Tokio, wiesz już jaki rower wybierzesz na wyścig?
Podczas pierwszego obejścia trasy pieszo, chłopaki z elity zadawali sobie pytania, „czy tu się da podjechać”? Podjazdy są tak strome…
Gdy zaś zobaczyłam zjazdy, przyszły mi do głowy myśli: „no dobra, fajnie byłoby powalczyć w Tokio, ale ja chcę żyć…”. Na szczęście z perspektywy roweru wszystko wyglądało już zupełnie inaczej. Podjazdy ciężkie, ale do wjechania. Skały na zjazdach też znacznie bardziej przyjazne. Choć wolałabym uniknąć przyjemności ścigania na nich w deszczowych warunkach. W kwestii roweru – na pierwszy rzut oka jest to trasa na fulla, dlatego też na rekonesansie wystartowałam na KROSSie Earth. Jednak później po głębszej analizie doszłam do wniosku, że w moim przypadku większe szanse na sukces będę miała na hardtailu Level B+, zwłaszcza po jego liftingu w przasnyskiej fabryce. Dlaczego? Wyznacznikiem jest dla mnie średnia prędkość z wyścigu, stromizna podjazdów oraz ilość niezbędnych dohamowań i ponownego rozpędzania roweru. Tu hardtail sprawuje się dużo lepiej. Na szczęście przejechałam także na nim rundę w Tokio i skały są do opanowania.
5. Jak myślisz, jak długo po Twoim odejściu z profesjonalnego ścigania, będziemy musieli czekać na kolejne, tak wielkie sukcesy w MTB? Czego Twoim zdaniem brakuje obecnie w polskim kolarstwie górskim, że młodym zawodnikom ciężko jest nawiązać do sukcesów Mai Włoszczowskiej. Ty zaczęłaś je odnosić już w kategoriach juniorskich i tak pozostało do dzisiaj…
Bardzo chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Z całą pewnością gdy ja zaczynałam starty, wiele dały mi wyścigi organizowane przez LangTeam. Mieliśmy cały cykl, na który przyjeżdżali zawodnicy z sąsiednich krajów, nie tylko ze względu na świetną organizację i oprawę medialną, ale przede wszystkim dla tras. Każda z nich była wymagająca technicznie. Grand Prix niestety zaczęło upadać i przez długi czas nie mieliśmy poważnych zawodów MTB w Polsce. Teraz zaczyna się to zmieniać. Oprócz mojego wyścigu jest Wałbrzych, stara się Warszawa i Białystok. Mam nadzieję, że pójdą za tym wyniki młodzieży. Niestety drugim problemem jest brak klubów i wykwalifikowanych trenerów. Zawodnik elity jeśli wie, czego chce, ma głowę na karku i dobrego trenera na telefonie, zawsze sobie poradzi. Ale młodzież potrzebuje jeździć z rówieśnikami i w obecności trenera – zwłaszcza trenera techniki jazdy. A klubów MTB prężnie działających jest w Polsce dosłownie kilka. Niemniej jednak nie znaczy to, że nie trafi się talent na skalę światową. Jest kilka młodych dziewczyn, które zapowiadają się bardzo dobrze. Wśród Panów trzymam kciuki za rozwój Bartka Wawaka. Błyszczeć zaczął też Krzysiek Łukasik. Oby poszła za nimi młodzież.
6. Czy dziś, mając już taki bagaż doświadczeń, z takim samym zapałem jak kiedyś przygotowujesz się do docelowych startów? A może nawet Maja Włoszczowska ma czasami chwile zwątpienia i przysłowiowego ”lenia”?
Chwile zwątpienia łapią mnie tylko, gdy mam problemy zdrowotne. Niestety często łapią mnie kilkudniowe spadki odporności, najczęściej związane z przeciążeniami na treningach lub stresem. Nauczyłam się z nimi radzić i staram się odpuszczać gdy tylko coś się dzieje, ale psychicznie jest to trudne. Poza tym zupełnie nie. Wierzę bardzo w swoje możliwości. W ubiegłym roku na początku sezonu kręciłam życiówki, więc dlaczego w 2021 miałoby być inaczej? A leń? To ważne zagadnienie. Czasem ciężko jest rozróżnić kiedy mamy lenia, a kiedy nasz organizm wysyła sygnały, że potrzebuje odpocząć. Kiedyś Sylwek Szmyd na podobne zagadnienie odpowiedział w prosty sposób. Jeśli z powodu lenistwa nie idziesz na trening, to znaczy, że nie szanujesz własnej pracy, bo marnujesz do tej pory wypracowane efekty. I tak podchodzę do treningu. Nie zastanawiam się, czy mi się chce, czy nie chce. Po prostu go robię. Jeśli jednak niechęć do treningu jest wywołana przemęczeniem, wówczas zapalają mi się lampki kontrolne. Zazwyczaj zawodnikowi ciężko jest odpuścić. To mój problem i pewnie wielu innych sportowców. W takiej sytuacji przydaje się telefon do trenera :). Jak on każe odpuścić to mam spokojne sumienie.
7. Jakie masz rady dla młodych sportowców, którzy chcą swoją przyszłość związać z kolarstwem górskim?
Jak najwięcej uwagi przywiązywać technice. Dużo się teraz mówi o treningu z pomiarem mocy, wattach, interwałach itd. itp… Na to jednak zawsze będzie czas. A techniki tak szybko jak w młodym wieku, nie złapiemy nigdy później. Druga sprawa to zabawa. Im więcej frajdy będzie nam dawało trenowanie, tym mniejsze ryzyko, że nam się kolarstwo znudzi. I na koniec nauka. Im więcej sami będziemy wiedzieli, tym lepiej. Jest teraz masa dobrej literatury dotyczącej treningu, odżywiania, oddychania, treningu mentalnego. Warto do niej zaglądać, jak i podglądać starszych kolegów i koleżanki, uczyć się od nich, eksperymentować. Oczywiście najlepiej pod okiem dobrego trenera.
8. Jak wyobrażasz sobie swoje pierwsze dni na ”sportowej emeryturze”? Nie możesz się ich doczekać, czy traktujesz to jako naturalną kolej rzeczy?
Uuuuu…, to kręty temat. Jest wiele rzeczy na mojej „bucket list”. Skitoury, kitesurfing, skutery śnieżne w Norwegii, zorza polarna… Więcej czasu z rodziną, wyjścia na koncerty (o ile te będą) i wiele projektów, które czekają na mój koniec kariery. Z drugiej jednak strony… jestem tak przyzwyczajona do mojej sportowej rutyny, że nie wiem, czy się tak łatwo odnajdę w nowej rzeczywistości. Jedno jest pewne – nadal będę jeździć na rowerze :).
9. Czego życzy sobie Maja Włoszczowska w zbliżającym się sezonie?
Tylko i wyłącznie zdrowia. Jak ono będzie, o resztę zadbam.