Karol Ostaszewski (Warszawski Klub Kolarski) zajął 103 miejsce w elicie mężczyzn na Pucharze Świata XCO w Albstadt. Przeczytajcie jego obszerną relację postartową:
“Riders watch the lights”
Chwila, chwila… Jakie lights, a dobra, jest. Dostrzegam czerwone światło pod pachą jednego z zawodników. Lekko skurczony oczekuje na zgaśnięcie czerwonego, zielonego nie oczekuję, bo i tak za wiele nie widzę. Dobra, zgasło, no to ruszamy!
Plan na pierwsze, skrócone kółko miałem dość prosty. Nie podpalam się, ale jadę bardzo mocno. Przebijam się kiedy tylko mogę i nie denerwuję się gdy stoję w korku. Bo korki niestety są nieuniknione.
Początkowe metry bardzo nerwowe, trzymam się prawej strony, która po około 150 metrach od linii startu zyskuje dodatkowe 2 metry szerokości. Przy tej ilości zawodników pierwszy zakręt też lepiej pokonać po zewnętrznej. W całym tym tłoku szukam korytarzy między zawodnikami, które umożliwią mi awans o kilka pozycji. Dziwne zawijasy na polu pokonuje mądrze, ciągle szukając możliwości do wyprzedzenia. Niestety też czasem muszę mocniej przyhamować.
Przejazd koło boksu daje mi pierwsze ostrzeżenie. Chcę przyspieszyć, ale nie mam z czego. Nogi jakby puste, ale nie było to wtedy dla mnie ważne. Pierwszy korek, potem kolejny, aż w końcu schodzę z roweru i stoję w miejscu. Po chwili rusza się coś na przód. Zjazd po kamieniach i wybieram prawą linie. Zawsze była szybsza, ale niestety nie tym razem. Stoję po prostu w miejscu, a druga opcja jest zdecydowanie szybsza. Tam zawodnicy biegną i mam wrażenie, że się z nas śmieją.. Staram się nie patrzeć w lewo i nie interpretować zaistniałej sytuacji. “Rozluźniam się” i kumuluje energię na moment gdy w końcu będę mógł wskoczyć na rower.
Po 5 minutach wyścigu mam stratę 1 minuty i 45 sekund do lidera. Na szczęście o tym nie wiem.
Kolejny podjazd na szczęście jadę na rowerze. Potem jeden za drugim powoli zjeżdżamy do mety. Wjazd na prostą startową. Jadę za kimś, ale nie jestem w stanie utrzymać tego tempa. Nie jest ono mocne, ale nogi nie kręcą. Męczę się okropnie. W głowie zaczynają krążyć czarne scenariusz: “ale to będzie tragedia”, “nic już z tego nie będzie”. Oczywiście szybko włączam pozytywne myślenie, staram się realizować założenia i stawiać małe wyścigowe wyzwania.
Na trasie wciąż ogromny tłok. Na podjeździe jedziemy gęsiego. Są momenty gdy się prawie stoi w miejscu, ale zaraz po nich trzeba wstać w korby i pojechać na maksa aby utrzymać pozycję. Czuję się coraz lepiej, zaczynają mi też wychodzić zjazdy, a podjazdy stają się łatwiejsze. Z czasem pojawia się przyjemność z jazdy i rywalizacji. Piję tak dużo, że po 20 minutach wyścigu wymieniam bidon, bo startowy jest już pusty.
Pierwsze pełne okrążenie Pucharu Świata za mną. Strata 4:20 do lidera. Całkiem dużo, ale szybko liczę, że po pierwszej rundzie miałem 2:50, więc na pełnym okrążeniu straciłem około 1,5 minuty. Liczę dalej, że jak się postaram, to będzie bez dubla. Wszystko jest na styku.
Chwila myślenia i znowu trzeba podjeżdżać, tym razem już od początku okrążenia jest dobrze. Jadę swoim rytmem i wyprzedzam. Rośnie moja pewność siebie i wiara w własne możliwości. Na każdym podjeździe przechodzę po 1-2 osoby, a przede mną jeszcze co najmniej kilkunastu kandydatów do wyprzedzenia…
Kolejne okrążenie. Kolejny rzut oka na tablicę i stratę, która wcale tak szybko nie rośnie, pozytywnie. To już ta faza wyścigu gdzie straty robią się coraz większe, a trasa staje się jakaś taka mniej zatłoczona. Mocniej naciskam na pedały, aby przejść jak najwięcej osób. Na trzecim okrążeniu udaje się wyprzedzić ponad 10 osób. Kolejna kalkulacja i powstaje w głowie cel, że fajnie byłoby się wbić w top100. Jest motywacja, jest po co kręcić.
Kolejne okrążenie niestety już ciut słabsze, zaczynam odczuwać zmęczenie i temperaturę (ponad 30 stopni), ale mimo to wciąż czuję rosnącą wolę walki. Wjeżdżam na decydujące okrążenie. To na nim się okaże czy dostanę te 80% czy jednak pojadę cały wyścig. Jadę po płaskim fragmencie trasy z jakimś Kanadyjczykiem, daje mu znać, aby teraz on trochę pociągnął. Niestety nie jest chętny. No cóż, mój błąd, mogłem go nie wyprzedzać. Decyduję się nadawać mocne tempo, bo w końcu ucieczka przed dublem jest cenniejsza niż jedno miejsce 🙂
Na pierwszym podjeździe na rundzie ów zawodnik rozpoczyna manewr wyprzedzania, mija mnie i gdy jego kierownica jest jakieś 15-20 centymetrów przed moją skręca w moją stronę. Nie daję się i delikatnie odpycham go łokciem. Chyba mu się to nie spodobało, bo z całym impetem skręcił w moją stronę. Nie dałem rady już odeprzeć tego ataku, wpadłem w taśmę i musiałem się zatrzymać.
Zdenerwowany jadę dalej. Na szczęście dość szybko zeszły ze mnie negatywne emocje, wyprzedziłem go i pojechałem dalej. Na szczycie ostatniego podjazdu słyszę, że jest za mną. Rozpoczynamy zjazd i przez moją głowę przechodzi myśl, którą linie wybrać aby mnie nie wyprzedził. Niestety po chwili leżę już na ziemi… Szybko wstaję i staram się cisnąć.
Tuż po zjeździe zostaje zdjęty za “80%”, a grupa która była dosłownie 10 metrów przede mną przed wywrotką, wjeżdża na ostatnie okrążenie. Ehh… szkoda 🙁 Taki jest sport.
Było myśleć o ściganiu, a nie o sprawach pobocznych.
W taki oto sposób ukończyłem Puchar Świata na 103 miejscu. Myślę, że moja walka była nie mniej interesująca niż zawodników walczących o top 10 czy top 20. Taki jest Puchar Świata. Tutaj się dzieje więcej niż ktokolwiek jest w stanie to ogarnąć. I o to w tym wszystkim chodzi 🙂
Karol Ostaszewski stanie również na starcie Pucharu Świata w Novym Mescie. Jego wyścig jest zaplanowany na niedzielę, na godzinę 15:00. Relacja na redbull.com: UCI Mountain Bike World Cup 2021: Nové Město event info (redbull.com)