Od pierwszej części tego tekstu minęło dużo więcej czasu, niż wstępnie planowaliśmy. Z 2-3 tygodni przerwy między publikacjami powstały 2-3, ale miesiące. Plusy są takie, że zamiast wróżyć z fusów jak będzie, napiszę po prostu, jak było i jak jest.
Z roku na rok zima w Polsce jest coraz cieplejsza. Jeszcze kilka lat temu trenowanie pod chmurką w tym okresie było sportem ekstremalnym, a teraz nie jest już czymś wyjątkowym. Oczywiście dla większych zmarzluchów lub osób łączących życie zawodowe, rodzinne i rower nadal opcją jest trenażer- swoją drogą takie osoby podziwiam!
Domowego „chomikowania” unikam, jak tylko mogę. Uważam, że nie do końca oddaje to co dzieje się potem na zawodach i normalnych treningach. Stałe obciążenie, mała cyrkulacja powietrza, dużo mniejsze zaangażowanie mięśni tzw. gorsetu sprawiają, że czuję, jakbym uprawiał produkt kolarsko podobny.
Skoro nie na trenażerze to większość zimowych treningów wykonuje na dworze po zmroku, z lampkami oraz odblaskami. Odcienie nocy sprawiają, że czuję się jak w zamkniętym kloszu. Tylko ja, trening i ewentualnie jakieś samochody. Ta atmosfera sprawia, że lepiej rozumiem swój organizm, łatwiej jest się skupić na odczuciach oraz na reakcjach organizmu na aktualne obciążenie. Warto dodać, że po zmroku ma się wrażenie, że jest się szybszym, lepszym i fajniejszym 🙂
Jeśli nie na rower, to pędzę na siłownie. Na początku przygotowań do sezonu wykonywałem 3 jednostki w tygodniu. Na początku roku zmniejszyliśmy ich ilość do dwóch. Docelowo w sezonie będziemy wykonywać jeden trening w ramach podtrzymania.
Trening funkcjonalny – w tym roku dla mnie totalna nowość, ale im dłużej pracuję z Kasią, tym więcej widzę, ile dobrego to wnosi. Z założenia pracujemy nad całym ciałem, wyrównujemy dysproporcję, wzmacniamy brzuch, mięśnie głębokie oraz uczymy organizm aktywowania większej ilości jednostek motorycznych. A wszystko oczywiście po to, aby stać się szybszym, lepszym i precyzyjniejszym na rowerze.
Są też niestety rzeczy, których jeszcze nie udało się wprowadzić – między innymi jest to elektrostymulacja. Brakuje również troszkę czasu na inne lubiane przeze mnie aktywności w ramach różnorodnej stymulacji, takich jak basen czy squash.
Warto wspomnieć, że nad łączeniem tej całej układanki ciężko pracuje mój trener Wojciech Marcjoniak. Przez 11 lat charakter naszej współpracy mocno się zmienił. W skrócie powiem, że kiedyś były rozkazy, a teraz są negocjacje! Mimo tylu wspólnych lat mam coraz większy szacunek oraz zaufanie do jego pracy. Dziękuje!
Cały ten mini cykl zakończymy ostatnim – podsumowującym wpisem, który na pewno ukażę się przed moim pierwszym startem w tym sezonie, czyli przed 29 marca!